Czy wiesz, że…
wiedźma czy czarownica, szaman czy znachor… wszystkie te określenia pomieszały się w powszechnej świadomości na skutek braku dostępu do rzetelnej wiedzy oraz celowych działań przedstawicieli dominujących w danej chwili religii, mających na celu zdyskredytowanie tego, co mogło stanowić konkurencję. A tymczasem te zapomniane lub pejoratywnie dziś postrzegane postacie odgrywały znaczącą rolę w życiu naszych słowiańskich przodków, którzy i nam pozostawili po nich niejakie wspomnienie.
Niewiele posiadamy materiału źródłowego opowiadającego nam o tym, kto u Słowian pośredniczył w ich kontaktach z bóstwami i światem duchów. Wiemy, iż takie osoby istniały, lecz być może nie było dla tych funkcji żadnej wspólnej nazwy; czegoś w rodzaju dzisiejszego określenia „duchowieństwo”. Poszczególne pogańskie ośrodki kultu – święte gaje lub chramy czy kąciny (choć masowość istnienia u Słowian świątyń budzi wątpliwości) miały swoich opiekunów, osoby uprawnione do odprawiania w nich religijnych rytuałów. Nic nie wskazuje jednak na to, aby owi opiekunowie mieli jakieś własne struktury i stanowili jednolitą grupę. Być może piastunowie odwiecznych tradycji szkolili swoich następców, a może w obrębie danej wspólnoty wyławiano jednostki obdarzone naturalną mocą kontaktowania się z nadprzyrodzoną rzeczywistością. Dostępne źródła pisane wzmiankują wyłącznie o dwóch typach osób uprawnionych do takich kontaktów, tzw. żercach (żyrzcach) oraz wołchwach, choć wieści o nich pochodzą z dwóch końców Słowiańszczyzny – ze wschodu i zachodu.
Zakres obowiązków żerców i wołchwów różnił się od siebie. Być może ze względu na fakt, iż zajmowali się nieco odmiennymi sferami życia duchowego. A może dlatego, że służyli innym bóstwom? Niemieccy kronikarze wiążą żerców z kultem arkońskiego Świętowita, radogoskiego Swarożyca czy tajemniczego połabskiego Prowe (może uosobienia Peruna). Wołchwowie zaś mieli pośredniczyć w kontaktach z Welesem.
Żercy byli strażnikami miejsc obrzędowych (np. świętych gajów, świątyń, a także istniejących przy nich skarbców), uprawnionymi do sprawowania tam funkcji kultowych. Przede wszystkim zaś byli kapłanami-ofiarnikami. Ich miano jest ściśle związane ze słowem żertwa, co oznacza ofiarę całopalną (we wspólnocie Słowian wschodnich i południowych, bo na zachodzie używano określenia obiata). Nieodległe etymologicznie są też słowa żarcie i żyr (tłuszcz); wszak najczęściej składaną ofiarą była żywność. Ponadto we wspólnocie żercy sprawowali wiele praktycznych funkcji: zajmowali się wróżeniem – np. przepowiadali urodzaj, wyznaczali terminy świąt, zarządzali czynności przygotowujące do ich obchodów, na które składało się m.in. dokładne sprzątanie świątyni, połączone z rytualnym wstrzymywaniem oddechu, mającym związek z poszanowaniem tradycji podtrzymywania w świątyni wiecznego ognia. Kojarzyli także pary, przeprowadzali rytuały obrządku ślubnego tzw. swaćby, czyli de facto udzielali ślubu. Z oddawaniem czci bóstwom często wiązały się również rytualne uczty, które były przygotowywane właśnie przez żerców. A warto wspomnieć, że jeszcze w staropolszczyźnie na określenie starosty weselnego używano słowa żyrzec. Nic w tym dziwnego – do obowiązków starosty należało wszakże m.in. przeprowadzanie rozmaitych obrzędów weselnych i czuwanie nad przebiegiem uroczystości. Warto też wspomnieć, że w bardziej odległych czasach starosta weselny (zwany też swatem), podobnie jak pogański żerca, był osobą uprawnioną do udzielania ślubów.
Domniemywać należy, że żercy zajmowali się niekiedy także sprawowaniem funkcji niezwiązanych z kultem. W strzeżonych przez kapłanów świętych gajach odbywały się bowiem procesy sądowe. Być może w ramach dawnego sądownictwa to właśnie żercy byli wyznaczeni do oznajmiania wyroku w imieniu bogów? Bez wątpienia możemy z tego wnioskować, że cieszyli się dużym społecznym poważaniem. We wczesnosłowiańskiej społeczności stanowili elitę i odgrywali dużą rolę polityczną, niejednokrotnie współrządząc wraz z wiecem, rodową starszyzną, a potem księciem. Nosili długie, powłóczyste, białe szaty i nie ścinali włosów.
Wołchowie natomiast pomagali wspólnocie w kontaktach z innymi wymiarami, lecz czynili to w odmienny sposób. Blisko im było do pojawiających się w innych kulturach szamanów. Zajmowali się magią i wróżbiarstwem, a kontakt z zaświatami uzyskiwali podczas ekstatycznego tańca albo przy pomocy środków odurzających (na Pomorzu odnotowano współcześnie wyraz wochwianie, oznaczający uprawianie magii, czarowanie). Wołchwowie starali się utrwalać w społeczności system wierzeń. W dawnych wspólnotach słowiańskich zwykło się uważać ich za widzących więcej czyli widunów. Ten szczególny do nich stosunek nie wynikał wyłącznie z ich zadziwiającej umiejętności wpadania w magiczny trans ale też stąd, że te jednostki cieszyły się wśród ludu powszechnym szacunkiem i uznaniem za sprawą posiadanej wiedzy i praktycznych umiejętności, przydatnych chociażby w leczeniu rozmaitych dolegliwości. Przewidywali też opady lub suszę, potrafili odwracać „złe” zjawiska pogodowe, doradzali kiedy siać i zbierać.
Wołchw był też strażnikiem tradycji ustnej, co wiązało się z kultem przodków oraz zachowaniem rodowej i plemiennej tożsamości – zazwyczaj dawne mity i opowieści przekazywano przy pomocy recytacji lub śpiewania pieśni przy wtórze gęśli. Przez wieki tej samej metody na rozpowszechnianie wiadomości używali różni wędrujący po świecie gęślarze, lirnicy czy ludowi gawędziarze. A i dziś ten sam sposób wykorzystujemy do zachowania tradycji rodzinnych, gdy dziadkowie opowiadają wnukom o przodkach i ich poczynaniach w dawnych czasach. Dzieje się tak dzięki nawykom oralnym wykształconym w naszych genach za sprawą słowiańskich praprzodków.
Wołchwów kojarzono z oddawaniem czci bogowi Welesowi – władcy podziemi i świata umarłych, ale także bóstwa obdarzającego bogactwem i opiekuna sztuki, w tym poezji. Wydaje się, że wołchwowie nie odgrywali znaczącej roli w systemie władzy. Ubierali się ponoć nieco dziwacznie – do transowego tańca mieli przywdziewać wilcze łby i futra, na co dzień też często odziewali się w skóry borsucze czy niedźwiedzie, a we włosy wplatali ptasie pióra, kościane ozdoby czy gałązki drzew. Osoby znające tajemnice dla innych niedostępne, potrafiące nawiązywać kontakt z przodkami i w bezpiecznych sposób odprawiać zwyczajowe obrzędy, funkcjonowały jeszcze przez stulecia, lecz z czasem zaczęto zwać je guślarzami.
Ważną rolę w słowiańskiej społeczności odgrywały wiedźmy. Określenie wiedźma oznacza tę, która wie czyli posiada wiedzę. Żadna niewiasta nazwana dziś wiedźmą nie powinna się więc obrażać, bo to raczej powód do dumy. Słowo nabrało pejoratywnego znaczenia z racji wrogiej propagandy po nastaniu chrześcijaństwa, a także dlatego, że zdobycie wiedzy zabierało sporo czasu, więc wiedźmami często bywały kobiety podstarzałe, wyalienowane, mieszkające w ustronnych miejscach i raczej nie dbające o wygląd. Z czasem słowem wiedźma zaczęto określać osobę o niemiłej fizjonomii i podobnym charakterze, starą, złośliwą i czyniącą zło. Niemniej jednak zdarzało się, że znaczącą wiedzę nabywano szybciej, dzięki wrodzonym predyspozycjom albo na skutek przekazywania jej od dziecka przez osobę doświadczoną, a więc wiedźmą mogła być także dziewczyna młoda i piękna. Wiedźmy znały się na medycynie naturalnej, ziołolecznictwie, a także osobliwościach fizycznych i chemicznych, w tym toksykologii, rozumiały zjawiska przyrodnicze, świat roślin i zwierząt, być może niektóre potrafiły przewidywać przyszłość. Z pomocy wiedźm korzystano w potrzebie, ale nieco się ich obawiano, dlatego też zazwyczaj żyły na uboczu lokalnej społeczności albo i całkiem poza nią. Ze względu na „nieludzkie” umiejętności często uważano je za postaci z pogranicza sfer demonicznych.
Istniał męski odpowiednik wiedźmy nazywany wiedźmarzem lub wiedźmakiem. W słowiańskiej mitologii pojawia się on w dwóch odmiennych rolach. Jedni twierdzą, iż działał w sferach podobnych do wiedźm, a może nawet im przewodził. W innej wersji miał chronić przed czarami i magicznymi wpływami wiedźm, czarownic, cmentarnych stworów z zaświatów, leczyć ludzi i zwierzęta, odwracać i niwelować skutki czarów i uroków. Wiedzę posiadał wrodzoną lub nabytą. Mówiono, iż tych co rodzili się z niezwykłymi mocami, można było poznać po tym, że wszystko w ich źrenicach odbijało się do góry nogami. Nie wyróżniali się z otoczenia, nie nosili zarostu, ani długich włosów.
Odmienną rolę odgrywały czarownice, choć akurat Słowianie nazywali je ciotami albo złotymi babami. Określenie czarownica pojawiło się dopiero w średniowieczu, kiedy już miało negatywne znaczenie. Cioty nie opierały swej skuteczności na zdobytej wiedzy, lecz umiejętności posługiwania się białą i czarną magią. Potrafiły rzucić urok (przyrok) lub zaklęcie powodujące chorobę ludzi albo zwierząt, utratę mleka przez krowy, padanie drobiu, nieurodzaj, utratę majątku, nawet odmianę charakteru człowieka. Używając zaś białej magii mogły wszystko zło odwrócić, wyleczyć z chorób, zapewniać zdrowie, spowodować życiowe powodzenie, urodzaj w polu, chronić przed urokami. W magicznych rytuałach mogły używać szczególnych akcesoriów: wronich piór, końskich kopyt, bydlęcej sierści, kozich albo jelenich rogów czy chrząstek ze skrzydeł nietoperzy.
Pamięć o czarownicach przetrwała nie tylko w baśniach. Do dziś opowiada się o urządzanych przez nie sabatach na Łysej Górze (inaczej Łysiec, dziś Święty Krzyż) w Górach Świętokrzyskich. Nie jest wykluczone, że kiedyś zbierały się tam okoliczne cioty i wiedźmy, lecz raczej nie przylatywały tam na miotłach. Chociaż… kto to wie?
Z całą pewnością Łysa Góra była miejscem szczególnym. Na tym wzniesieniu oddawano cześć bóstwom, o czym świadczy zachowany od czasów słowiańskich kamienny wał usypany wokół szczytu. Ponoć zbierano się tam na przełomie kwietnia i maja, aby oddać cześć duchom przodków. Gaszono święte ognie i witano duchy zmarłych, którzy powracali wówczas na ziemię, a o świcie rozpalano ogień, bo nowy płomień symbolizował cykliczne odradzanie się czasu. W tę noc Łysa Góra stawała się świętą czasoprzestrzenią, gdzie każdy mógł dotknąć niedostępnej zazwyczaj sfery bogów. Bardzo prawdopodobne, że odgrywały w tym jakąś rolę osoby uduchowione, zajmujące szczególne miejsce w społeczności.
Nastanie chrześcijaństwa oznaczało zbiorowy atak na wszystko co pogańskie, niszczono wszelkie atrybuty słowiańskich wierzeń i prześladowano ludzi będących ich strażnikami. Żercy jeszcze przez czas jakiś składali ofiary bóstwom w ukryciu, wołchwowie też przeszli do podziemia i przetrwali znacznie dłużej jako guślarze odprawiający prastare rytuały, nie zawsze utożsamiane już z pogańską religią, a raczej tradycjami przodków. Szczególne prześladowania dotyczyły kobiet – czarownicom i wiedźmom zarzucano konszachty z diabłem, a nawet cielesne z nim obcowanie, oskarżając o najgorsze uczynki, szkodzenie ludziom, zwierzętom i naturze. Przy okazji przeinaczano zakres ich działania i mieszano kompetencje. W apogeum rozpętanego szaleństwa doprowadziło to do wydania w XV w. inkwizycyjnej księgi „Młot na czarownice” oraz procesów o czary, okrutnych tortur i palenia na stosie często przypadkowych ofiar, na które ktoś złośliwie rzucił oskarżenie. Intensywne polowania na czarownice zakończyły się w XVII w. Królestwo Polskie nie było miejscem największych prześladowań biednych kobiet (dotyczyło to szczególnie państw, gdzie wiodącą rolę odgrywała reformacja), niemniej nie była wolna od procesów o czary. Ostatnią niewiastą spaloną na stosie w 1811 roku była Barbara Zdunk, a miało to miejsce na Warmii, wówczas stanowiącej terytorium Prus. Ale jeszcze przez co najmniej dwa stulecia wielu kobietom zarzucano paranie się czarami, powodowanie takich okropieństw jak psucie się mleka czy piwa, epidemie chorób, gradobicie, kłopoty z męskością czy kołtun na głowie, za co je okrutnie karano, a przynajmniej społecznie piętnowano.
Obok określenia czarownica pojawia się również jej męski odpowiednik czarownik, lecz to miano również powstałe dopiero ok. XIV wieku dotyczy głównie postaci z mitów, baśni i legend, a nie osób funkcjonujących w realnej rzeczywistości. Z czasem zaczęto w ten sposób określać zajmujących się sprawami duchowymi mężczyzn z kręgu kultur rodzimych Afryki czy Ameryki. Słowo czarodziej oznaczające maga wyższej kategorii też raczej dotyczyło sfery legend. Nieziemski i baśniowy rodowód miały czarodziejki lecz w tym wypadku słowo nie nabrało pejoratywnego charakteru, a określa się nim do dziś kobiety pełne uroku i uwodzicielskie.
Ważną rolę w opiece nad zdrowiem Słowian zajmowali zielarze lub zielarki. Ludzkość interesowała się zielarstwem od zarania dziejów. Słowianie poszukując leczniczych specyfików kierowali się instynktem i obserwacją otoczenia – podpatrywali np. zwierzęta potrafiące zjadać podczas choroby jakieś specyficzne zielska. Jeśli człowiek, spożywając jakąś roślinę, odczuwał złe tego skutki, to jej nie jadał; jeśli doznania i efekty były pozytywne, to z niej korzystał na co dzień lub w stanach chorobowych. O możliwości wykorzystania pewnych roślin wiedział każdy, zaś zielarze i zielarki dysponowali wiedzą o wiele większą, przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Nie dotyczyła ona jedynie roślin zbieranych na łące, z których umiano wykorzystać ziele, liście, kwiaty, owoce, nasiona, korę, korzenie, kłącza oraz cebule, a obejmowała umiejętność otrzymywania leczniczych ekstraktów z drzew, grzybów, substancji pozyskiwanych ze zwierząt (pajęczyn, wydzielin żab, ropuch, salamander, tłuszczu psów, niedźwiedzi, bobrów), potrafiono korzystać z trucizn, które we właściwej dawce pobudzają funkcje obronne organizmu. Niekiedy używano zielarskich umiejętności niekoniecznie w celach medycznych, choćby stosując lubczyk, mający zapewnić wieczną miłość, rzeczywiście działający jak afrodyzjak.
Szczególnym zjawiskiem w medycynie niekonwencjonalnej byli szeptuni albo szeptunki (szeptuchy). Działalność tych osób, zajmujących się usuwaniem dolegliwości fizycznych i psychicznych oraz zdejmowaniem klątw słowem, czyli ich „zamawianie”, lokuje się gdzieś pomiędzy uzdrowicielem, szamanem a psychoterapeutą. Nie sposób naukowo wyjaśnić tego fenomenu, lecz zaskakująco często działanie szeptem bywa skuteczne. Od wieków szeptuni zajmowali się głównie zdejmowaniem klątw i uroków, bo to one miały być przyczyną wielu chorób, a także dolegliwości psychicznych w rodzaju depresji, co często wpływało na pogorszenie się sytuacji rodzinnej czy materialnej. Widzą to, czego inni dostrzec nie potrafią. W swych działaniach korzystają ze specjalnych formuł i modlitw wypowiadanych szeptem, co prawdopodobnie pozwala im wejść w rodzaj transu, umożliwiający kontakt ze światem duchowym. Czasem używają jakichś przedmiotów czy rytuałów wzmacniających moc: wody, powietrza, ognia, ziemi, chleba, jajka, soli, ziół, czasem coś spalają, uderzają wierzbowymi witkami, wymachują ostrymi przedmiotami, posypują ziarnem.
Za czasów chrześcijańskich tępiono także zielarki i szeptunki, one jednak z potrzeby przetrwały jako znachorki czy baby, lecz poziom ich wiedzy został obniżony ze względu na konieczność działania w ukryciu. Utrudnione było naturalne przekazywanie wiedzy z pokolenia na pokolenie. Przez pewien czas ziołolecznictwem, a także naturalnymi kuracjami, nawet zabiegami chirurgicznymi, zajmowali się zakonnicy z klasztorów. Ostatecznie im tego zabroniono, co doprowadziło do zaprzepaszczenia dawnej wiedzy i gwałtownego obniżenia się poziomu opieki zdrowotnej, a tym samym, przy bardzo niskim stanie higieny w chrześcijańskim średniowiecznym świecie, pogorszenia się stanu zdrowia społeczeństwa. Znajomość medycyny naturalnej i ziołolecznictwa przetrwała w szczątkowej formie i w nielicznych miejscach. Jeszcze przez wieki okaleczając się mieczami czy szablami podczas bitew wiedziano, że ranę dobrze jest zakleić chlebem przemieszanym ze śliną zagniecionym z pajęczyną, nie mając pojęcia, że w ten sposób uzyskuje się antybiotyk. Do dziś każdy zna podstawowe zastosowania mięty czy szałwii, lecz ogrom posiadanej przez słowiańskich zielarzy i ich utajonych następców wiedzy przepadł bezpowrotnie. Dziwnym zrządzeniem losu szeptunki przetrwały, szczególnie na wschodnich terenach Polski, i skutecznie działają do dziś, choć do grona deprecjonujących ich pracę, oprócz kleru, dołączyli konwencjonalni medycy. Co ciekawe szeptunki w dzisiejszych czasach w swych modłach odwołują się do chrześcijańskiego Boga i katolickich świętych, a w ich szeptach roi się od elementów maryjnych. W niektórych rodzinach od pokoleń przekazywana jest metoda zapowiadania choroby zwanej różą, a ziarnem na dobrą wróżbę obsypuje się nowożeńców czy domu odwiedzane z kolędą.
Wieźmy i czarownice pozostały w baśniach i legendach, żercy i wołchwowie rozpłynęli się w niepamięci, choć z ich wiedzy nieświadomie nadal korzystamy.
W różny sposób utrzymywali dziadowie więź z duchami przodków i zaświatami, w których przebywały. A że tradycji przetrwało do naszych czasów całkiem sporo, przypominamy pradawne obyczaje, szukając ich korzeni w słowiańskiej mitologii i odkrywając analogie we współczesności. Warto je bowiem nie tylko kultywować, ale i rozumieć.
Oprac. Marek Wiatrowicz