Olga Boznańska dziwnym zrządzeniem losu nigdy nie zyskała we własnym kraju popularności i uznania na jakie ze wszech miar zasłużyła. Obdarzana wielką estymą przez koneserów sztuki, w świadomości przeciętnego widza zajmuje miejsce daleko za malarzami, którzy pod względem artyzmu tworzonych dzieł w żadnej mierze jej nie dorównywali.
Krakowskie początki
Przyszła na świat w galicyjskim Krakowie, 15 kwietnia 1865 roku. Atmosfera rodzinnego domu sprzyjała rozwojowi talentu Olgi. Matka Eugenia Mondant, Francuzka z pochodzenia sama amatorsko rysująca bardzo chciała, aby córki zajmowały się sztuką (młodsza Izabela interesowała się muzyką). Ojciec Adam Nowina – Boznański, twardo stąpający po ziemi inżynier starający się własną pracą zapewnić rodzinie godny standard życia, bowiem w spadku po przodkach otrzymał jedynie nienaganne maniery (jakkolwiek był także posiadaczem kamienicy przy ul.Wolskiej),również rozumiał artystyczne zapały córki. Na kształcenie się w Szkole Sztuk Pięknych nie miała szans – w XIX wieku kobiety nie miały tam wstępu.
Podstawową wiedzę zdobywała pod okiem Kazimierza Pochwalskiego i Józefa Siedleckiego, zgłębiając następnie tajniki warsztatu na kursach im.A.Baranieckiego. Wkrótce nikt już nie miał wątpliwości, że tak utalentowana dziewczyna powinna kontynuować edukację poza Krakowem.
Wybór padł na Monachium...
... kulturalną stolicę Niemiec owego czasu, miasto mniej zmanierowane od Paryża, z dużą polską kolonią, wśród której dwudziestojednoletnia Olga mogła czuć się bardziej swojsko i bezpieczni. W kontaktach z cudzoziemcami nie miała żadnych trudności, bowiem swobodnie porozumiewała się w kilku językach. O uczęszczaniu do szkoły artystycznej oczywiście nie miała co marzyć, kształciła się więc pod opieką Karla Kricheldorfa , potem zaś krótko Wilhelma Dürra. Brała od nich to co mogło służyć wzbogaceniu własnego warsztatu, ale zdawała sobie sprawę, iż nie mają jej zbyt wiele do zaoferowania, gdyż talent uczennicy znacznie ich przerastał.
Mając 24 lata Olga samodzielnie już szukała własnej drogi sztuce i nie były to poszukiwania czynione po omacku – od początku dokładnie wiedziała czego chce. Kopiowała obrazy wielkich mistrzów korzystając z bogatych zbiorów monachijskiej Pinakoteki. Podróżowała po Europie w celach artystycznych – we wiedeńskiej galerii cesarskiej podziwiała dzieła Velazqueza. Oprócz Hiszpanów bliscy jej byli niektórzy malarze holenderscy, ale nie włoscy. Ceniła Tycjana, lecz nie zachwycał jej Rafael. Dziwiła się ekstazie tłumów na widok „Mony Lisy". Zaczęła wystawiać swe prace poza Monachium. Na jej płótnach z tego okresu widać postępy czynione z niesamowitą szybkością. Boznańska była tego świadoma, wiedziała również czego brakuje jej obrazom. Uczyła się zaklinać w swych pracach wewnętrzną siłę, która powoduje całkowite podporządkowanie się im widza. Miała całkowitą pewność, że potrafi to osiągnąć. Wkrótce z pod jej pędzla wyjdą płótna na tyle dojrzałe, iż śmiało można je nazwać dziełami sztuki.
Świat artystyczny powoli zaczął ją zauważać. W roku 1894, we Wiedniu arcyksiążę Karol Ludwik wręczył Boznańskiej złoty medal za „Portret malarza Paula Nauena". W tym samym czasie otrzymała wyróżnienie w Londynie („Portret miss Mary Breme") i srebrny medal we Lwowie. Dopiero wtedy docenił ją rodzinny Kraków, a jeszcze rok wcześniej jurorzy Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych odrzucili jej obraz. Tym razem otrzymała list gratulacyjny od prof. H.Rodakowskiego, a niedługo później J.Fałat zaproponował artystce objęcie profesury w Szkole Sztuk Pięknych, tej samej która kilka lat wcześniej nie chciała jej gościć w swych progach. Olga nie przyjęła oferty. Dobrze czuła się w wesołym Monachium i chociaż rodzinne miasto odwiedzała chętnie to nie chciała w nim osiąść na dłużej. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, iż krucha psychika i nadwrażliwość nie predestynuje jej do wsiąknięcia w ciężką atmosferę konserwatywno – mieszczańskiego Krakowa.
W 1896 roku Salon Société des Beaux – Arts w Paryżu przyjął dwa płótna polskiej malarki. Olga oszalała ze szczęścia, sądząc że wstąpiła na wymarzony szczyt. Bardzo się myliła – ten sukces to dopiero pierwszy listek do laurowego wieńca jej chwały.
Życiowe rozterki
W dwa lata później podjęła decyzję o zamieszkaniu na stałe w Paryżu. Na niwie działalności artystycznej radziła sobie znakomicie, w codziennym życiu wręcz przeciwnie. Przysparzało to wielu zmartwień ojcu dziewczyny, uważającemu, że niehigieniczny tryb życia (niedojadanie, mocna herbata, papierosy) ją zabija. Adam Boznański bardzo niepokoił się o przyszłość córki, stale wspierał ją finansowo, próbował również zgromadzić kapitał stanowiący zabezpieczenie materialne na dalsze lata.
Panuje opinia, iż Olga Boznańska bez reszty zaprzedając się sztuce świadomie zrezygnowała z życia osobistego. Któż wie jak było naprawdę? Na brak adoratorów nie mogła narzekać. Niektórzy z nich wykazywali się sporym poświęceniem w staraniach o rękę zapracowanej i wędrującej po świecie panny. Przez wiele lat status narzeczonego utrzymywał malarz Józef Czajkowski, który zaangażowany uczuciowo czekał na pannę wyjątkowo długo, aż wreszcie jego cierpliwość się wyczerpała i zerwał zaręczyny. Olga do końca życia nie rozstawała się z portretem Józefa, który sama namalowała, zabierając go nawet w podróże. Wydawała się zmagać z wewnętrznym rozdarciem. Z jednej strony z żelazną konsekwencją stawiała na sztukę, jakby bojąc się, że zmiany w życiu osobistym mogą zniweczyć jej plany, z drugiej wiecznie nadwrażliwa emocjonalnie, ze skłonnością do depresji, cierpiała i podświadomie szukała oparcia. Przegrała z upływającym czasem. W epoce, w której przyszło jej żyć staropanieństwo nie było przyjemną perspektywą i niewiele w tym względzie mogło pomóc odejmowanie sobie 5 lat z życiorysu, co Olga czyniła konsekwentnie przez długi czas. Mając 35 lat popadła w rezygnację i odtąd zachowywała się tak, jakby zegar się dla niej zatrzymał. Nigdy nie zmieniła sposobu bycia, żyła zachowując dystans do teraźniejszości, nawet garderobę nosiła zawsze staromodną.
Życiowe dylematy w żaden negatywny sposób nie wpływały jednak na jej twórczość. Być może nawet głębia własnych wewnętrznych przeżyć pozwalała Oldze lepiej wczuwać się w psychikę modela i uwieczniać to na obrazie. Swoją drogą z jej dzieł już zawsze emanować będzie nastrój nieokreślonego smutku. Sama o swoich płótnach mówi:"...smutne, co ja zrobię, że smutne? Nie mogę być inną niż jestem..."
Droga na szczyt
Boznańska wypracowała własny styl. Nigdy nikogo nie naśladowała, lecz wiele ze sposobów wykorzystywania technik malarskich łączy ją z największymi twórcami epoki. Korzystając z niewielkiej gamy barw potrafiła wydobyć z nich niezwykłe bogactwo odcieni, półtonów i niuansów. Umiejętność poruszania się w obrębie jednego koloru, szczególnie szarości, upodabnia ją w twórczej koncepcji do J.Whistlera. Mistrzowskie posługiwanie się plamą barwną jako elementem kompozycji nawiązuje do E.Maneta.
Oglądając obraz „Katedra w Pizie" trudno nie dostrzec podobieństw do twórczości C.Moneta. Sposób patrzenia na modela miała podobny do E.Carriére'a. Ten ostatni patrząc na obrazy Boznańskiej rzekł:" ...nie mam, co dorzucić, ona dobrze wie, dokąd idzie..."
Początek XX wieku to okres prosperity dla polskiej artystki. Obrazy Olgi wzbudzają coraz większe zainteresowanie widzów oraz wywołują pełne szacunku, a czasem entuzjastyczne recenzje krytyków. Nagrody i zamówienia sypią się jak z rogu obfitości. „Portret panny Dygat" zakupił do państwowych zbiorów rząd francuski, zainteresowanie okazała też cesarzowa Eugenia.
Swój prawdziwy geniusz przejawiała Boznańska w portretach. Nad każdym pracowała bardzo długo, ale dzięki temu uzyskiwała niezwykłą subtelność harmonii barwnej i psychologiczną głębię. Potrafiła sportretować nie tylko twarz, ale i duszę modela. Szczególne miejsce w jej twórczości zajmują autoportrety, których namalowała bardzo wiele.
Malarka niezbyt interesowała się życiem światowym i choć śledziła wydarzenia artystyczne, zawsze najlepiej czuła się w swojej pracowni, w otoczeniu ulubionych zwierząt. Gdy kolejno odchodzili ze świata jej bliscy, nasiliły się u niej nastroje depresyjne.
Gasnące światła...
Po I wojnie światowej popularność artystki zmalała. Nadal była ceniona, ale pojawienie się nowych nurtów malarstwa ekspansywnego i głośnego, sprawiło, że jej wyciszona sztuka znalazła się na uboczu. Dostawała coraz mniej zamówień. Utrzymywała się głównie z czynszów z krakowskiej kamienicy. Żyła bardzo skromnie, nigdy jednak nie odmawiała pomocy potrzebującym. X.Dunikowski mawiał o niej, że zachowuje się jak święty Franciszek.
Płótna Boznańskiej zostały wybrane do reprezentacji sztuki francuskiej na wystawach w USA (obok m.in. Renoira i Moneta), została nominowana do odznaczenia Legią Honorową (1912). Żadne zaszczyty nie skłoniły jej do przyjęcia francuskiego obywatelstwa. Nigdy jednak również nie zdecydowała się na powrót na stałe do Polski, chociaż nie zrywała kontaktów z krajem. Pełniła funkcję prezesa Stowarzyszenia Artystów Polskich Sztuka. Po raz ostatni odwiedziła Kraków w 1932 roku. Polska także o niej nie zapominała. W trosce o sytuację materialną artystki powstał komitet pomocy, chociaż próby przyjścia w sukurs tej apodyktycznej niewieście nie były łatwe do zrealizowania. W 1934 roku dostała polską nagrodę państwową, a MSZ i Muzeum Narodowe zakupiły jej obrazy.
Stopniowo zaczęła podupadać na zdrowiu, uwidoczniły się zmiany miażdżycowe, chorowała na egzemę twarzy powodującą bóle oczu. Psychicznie coraz bardziej zamykała się w wyimaginowanym świecie przepełnionym bólem i cierpieniem. Odżywała jedynie przy sztalugach.
Ostatnie dni chwały malarki przypadły na lata 1937-38. Na Wystawie Światowej w Paryżu otrzymała Grand Prix. Wielki sukces odniosła również na Biennale w Wenecji, gdzie jeden z jej obrazów („Portret pani Dygatowej") kupił do swej kolekcji król Włoch.
Zmarła w Paryżu, 26 października 1940 roku.
Artyzm niezdefiniowany...
Niemożliwym jest przypisanie Boznańskiej przynależności do jakiegokolwiek artystycznego nurtu, kierunku czy prądu. Nie stworzyła żadnej malarskiej szkoły, nie pozostawiła kontynuatorów swoich twórczych wizji, jej działalność nie stała się przyczynkiem do przełomowych zmian w sztuce. Nigdy nie ulegała modzie, a jednocześnie nie próbowała rozpowszechniać własnych teorii. Pomimo wszystko na trwałe wpisała się do historii malarstwa.
Czy Boznańska była impresjonistką? Nie sposób na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć. Sama autorka zaprzeczała takiej opinii, zaś zdania krytyków są podzielone. Łatwo zauważalne korelacje z impresjonizmem znajdujemy w zafascynowaniu kolorem, lecz stonowany, jakby zamglony koloryt płócien Boznańskiej wyraźnie różni się od kipijącej od barw palety Renoira czy van Gogha.W przeciwieństwie do nich stroni również od malowania pejzażu twierdząc że: „ ... pejzaż jest strasznie trudny. Krajobrazu nie można posadzić na kanapie i kazać przychodzić kilkanaście razy do pracowni.." Podczas gdy impresjonistów fascynuje wychwytywanie wpływu światła słonecznego na pejzaż, zaś postać ludzką traktują jako jego element, u Boznańskiej światło żyje własnym życiem, wypływając z nieokreślonego źródła, zaś dla człowieka znajduje na obrazach miejsce zawsze priorytetowe próbując wydobyć całe bogactwo jego wnętrza. Podobnie jak impresjoniści i postimpresjoniści interesowała się sztuką japońską-motywy orientalne można dostrzec co najmniej na kilku obrazach („Kwiaciarki", „Dwoje dzieci na schodach"). Pewność, iż kolorem można ukazywać stan ducha, charakteru i nastroju łączy ją z niektórymi nabistami (podziwiała E.Vuillarda, uważając go za najlepszego współczesnego malarza).
...i zachwycający
Potęgę swego artyzmu wykazywała w każdej dziedzinie malarstwa, której się dotknęła. Pozostawiła po sobie niewiele martwych natur, ale wystarczają one, aby dostrzec techniczną doskonałość jej warsztatu („Martwa natura z wazą"). Podobnie mało malowała wnętrz, choć kilka obrazów ukazujących pracownie malarki zachwyca swym niepowtarzalnym klimatem („Wnętrze paryskiej pracowni", „Studium wnętrza pracowni w Krakowie"). Bojaźliwie unikała pejzaży, malując najczęściej z okna swego atelier krajobraz miejski. Chętnie natomiast wybierała jako temat prac kwiaty („Żółte róże"," Chryzantemy", „Kompozycja z nasturcjami"), a te uwiecznione na płótnie nie emanują nastroju smutku czającego się na innych obrazach. Najwięcej jednak energii twórczej poświęca portretom, zawsze najbardziej interesując się żywym człowiekiem. Jej malarstwo portretowe ewoluuje od formalnej poprawności („Japonka"), poprzez odejście od precyzji rysunku na rzecz gry kolorów („Imieniny babuni"), wykorzystanie plamy barwnej jako elementu kompozycji („Portret malarza Pawła Nauena"), zaklinanie w postaci intrygującej tajemniczości („Dziewczynka z chryzantemami"), do rezygnacji ze szczegółów na rzecz skoncentrowania się tylko na twarzy („Autoportret z kwiatami"). Spod pędzla Boznańskiej wyszła ogromna ilość portretów. Tworzyła je na zamówienie, malowała członków rodziny, przyjaciół, przedstawicieli elit arystokratycznych i intelektualnych (np. portrety A. Boznańskiego, J. Czajkowskiego, F. Mączyńskiego, H. Sienkiewicza, S.Wyspiańskiego, B.Harrisona). Postacie na jej płótnach zadziwiają pełnym odzwierciedlaniem wewnętrznej prawdy o człowieku.
Niezwykle trafnie zdefiniował sztukę Boznańskiej krytyk Roger Marx, twierdząc iż:„ ... nie stara się opowiadać historii, ani nie dba o szybki efekt, jej obrazy nie są przeznaczone dla śpieszących się. Obrazy te wymagają od widza skupienia i czasu by odczuć to malarstwo kontemplacyjne ... ".
Prace Olgi Boznańskiej uległy w znacznej liczbie rozproszeniu i nie sposób ostatecznie ustalić jak wiele obrazów stworzyła, (ponad 1200), lecz każdy jeden z nich wart jest obejrzenia.