Wychodząc na pole należało strzec się południcy (zwanej też żytnią albo rżaną babą). W czasie gdy słońce było najwyżej, objawiała się jako młoda dziewczyna lub stara kobieta, z rozpuszczonymi w nieładzie włosami, owinięta w białe płótno. W rękach trzymała zazwyczaj drąg, ożóg (tj. drewniany pogrzebacz) lub sierp, którymi potem dręczyła swoje ofiary kalecząc je, a nawet zabijając. Chętnie dusiła żniwiarzy śpiących na polu. Mogła też porwać do noszonego na plecach worka bawiące się na skraju pola dzieci. Napotkanym zadawała zagadki, a od udzielonej odpowiedzi zależały ich losy. Utożsamiano ją także z małymi szybkimi wirami powietrza zwiastującymi burzę. Ostrzegano przed wejściem w ten wir, „bo przetrąci”. Zapewne działaniem południcy tłumaczono udary słoneczne, a strach przed nią miał zapobiegać przed pozostawaniem ludzi na polu w południowym żarze. Uważano, że zamieniały się w nie niewiasty zmarłe około ślubu (przed, po, lub w trakcie). Południca nie miała żadnych zadań, przechadzała się po polach, wygrzewała się w słońcu oraz tropiła i dręczyła ludzi.
Znacznie przyjemniejsze wrażenie robiła pólnica, którą spotykano ponoć latem, np. na Kaszubach. Objawiała się jako przepiękna dziewczyna z wiankiem na głowie, objeżdżająca konno pola, gdzie doglądała właściwego wzrostu roślin. Problem stanowił fakt, iż mężczyzna raz ją ujrzawszy, mógł umrzeć z tęsknoty.
Męskim polnym demonem pilnującym zboża i w nim mieszkającym był polewik (polewoj). Wyobrażano go sobie pod postacią niskiego człowieka o ziemistej cerze i kłosami zbóż zamiast zarostu. Dostrzegano go, gdy wychodził na miedzę w południe i o zachodzie słońca. Śpiących na miedzy deptał i przyduszał. Napotkanych ludzi wodził po manowcach. Bardzo nie lubił pijanych i atakował ich agresywnie, mogąc nawet zabić.
W trakcie żniw przerażony uciekał przed sierpami i chował się w ostatnim snopku. Należało go z okazaniem szacunku zabrać z pola i umieszczając w kącie stodoły, pozostawić nienaruszonym do następnej wiosny. Latem mógł znów – przechadzając się wśród łanów zbóż – dbać by pięknie wzrastały, chroniąc przed chorobami i szkodnikami, a także przed niszczycielską siłą żywiołów. Wierzono, że każde pole ma opiekuńczego demona sprawującego nad nim pieczę i należało żyć z nim w zgodzie, aby zapewnić sobie dobrobyt. Bo za okazany szacunek polewki odwdzięczał się obfitymi plonami, a gdy go zabrakło – nieurodzajem. Niekiedy uważano go za męskie wcielenie południcy, ale porównanie nie jest trafione. Południca nic dobrego nie czyniła, a polewik imponował pracowitością i był szanowany przez ludzi z roli żyjących.
Ważną rolę dla procesu wegetacji pełnił płanetnik (chmurnik, obłocznik). Wyglądał jak sędziwy mężczyzna z brodą, w przydługiej kapocie i kapeluszu z wielkim rondem. Kierował ruchem obłoków i był demonem zazwyczaj sprzyjającym ludziom. Sprowadzał wiosenny deszcz, co sprawiało, że zasiewy dobrze wzrastały, lecz gdy nadciągały gradowe chmury, mawiano, że się o coś na wieśniaków pogniewał.
Płanetnikiem mógł stać się człowiek zmarły gwałtowną śmiercią lub samobójca. Podejrzewano o bycie nim także mężczyzn obserwujących niebo i zjawiska na nim zachodzące oraz potrafiących przepowiadać pogodę. Takie osoby były szanowane i miały wysoki status społeczny.
Złym i podstępnym demonem wodnym, zamieszkującym wszelkie zbiorniki śródlądowe, był utopiec (topielec). Przybierał postać wysokiego, bardzo chudego człowieka o oślizgłej, zielonej skórze, z dużą głową i ciemnymi włosami. Topił kąpiących się ludzi oraz przechodzące przez rzekę zwierzęta. W gniewie potrafił tworzyć wiry wodne, czy powodować wystąpienie wód z brzegów, zalewając pola uprawne i ludzkie siedziby. Nocą, szczególnie podczas nowiu, utopce wychodziły na brzeg. Osoba upatrzona przez utopca odczuwała szczególnie wielki pociąg do wody – sądzono, że utopienie się kogoś takiego jest tylko kwestia czasu. Często zwabiał do siebie ludzi, bawiąc się z nimi w zagadki. Osobę próbującą oszukiwać w zagadkach natychmiast topił. Inni mówili, że ratunkiem złapanego przez utopca było zadanie mu zagadki i ucieczka, gdy demon zastanawiał się nad odpowiedzią.
Utopca często utożsamiano z wodnikiem, który był nie tylko mieszkańcem, rzek, jezior, stawów a nawet studzien, ale również ich władcą. Wyglądał jak nagi starzec o wzroście nieco ponad pół metra, z zielonymi rybimi oczami, pomarszczoną twarzą i długimi, rozczochranymi, zlepionymi wodorostami włosami oraz z błoną pławną między palcami. Ubierał się zazwyczaj na czerwono. Stawało się nim utopione nieochrzczone dziecko, dorastające pod wodą. Niekiedy uważano, że jako twór natury po prostu wyłania się z mułu. Gdziekolwiek stanął, zostawała po nim kałuża wody. Wodnik przybierał także postacie zwierząt wodnych, a czasem wyłaniającego się z wody konia. Łatwo go było zirytować i rozgniewać, szczególnie brakiem poszanowania dla wód, w których mieszkał. Topił nieostrożnych i nieprzestrzegających zasad, np. kapiących się nocą. Mógł utopić zwierzę przeprawiające się przez rzekę. Swoje ofiary wciągał na dno, choć czasami zadowalał się tylko nastraszeniem kąpiącego się przez podtopienie. Takim manewrem mógł też prowokować innych by weszli do wody. Ostrzegano młodych, aby się nie kąpali przed Nocą Kupały (później: zanim św. Jan wodę ochrzci), bo to może zdenerwować i uaktywnić wodnika. Chroniono się przed nim, składając ofiary z utopionych zwierząt domowych, np. kur, albo wrzucając do wody poświęcone monety. Wodnik bał się też broni palnej, można było go odstraszyć strzelając choćby guzikiem.
Uprzykrzającym życie demonem, potrafiącym pojawić się wszędzie, było licho. To zamieszkujące lasy, a przypominające wyglądem niewielkie, trochę śmieszne zwierzątko ze skołtunioną sierścią i chytrym pyszczkiem, było po prostu psotliwe. Polującemu mogło zerwać cięciwę w łuku albo nóź stępić, grzybiarzowi wywróciło koszyk z zebranym leśnym runem. Gorzej z tym próbującym wmieszać się między ludzi. Wędrowało po świecie w poszukiwaniu ludzkiego szczęścia, aby je unicestwić. Mogło sprowadzić choroby, wszelkie zło i nieszczęścia. Podszeptywało ludziom do ucha złe myśli, co wzmagało ich chęci do czynienia zła. Mogło doprowadzić do obłędu. Wyglądało jak chuda baba w luźnym chałacie, z jednym okiem na przydużej głowie. Jego oko niszczyło wszystko, na co spojrzał właściciel. Odchodziło dopiero wtedy, kiedy nie było już nic do zepsucia. Nie było na nie sposobu; nie działała żadna magia ani zaklęcia. Można się było tylko modlić do bóstw wszelakich, aby zechciało sobie pójść do kogoś innego. Dobrze dało się zapamiętać, bowiem do dziś można usłyszeć ostrzeżenie, że licho nie śpi albo „życzliwe” życzenie: a niech cię licho weźmie lub nakaz, aby nie drażnic licha, ewentualnie „radość” z faktu, że kogoś licho przyniosło.
Po wędrówkach przez lasy i pola czas powrócić w pobliże ludzkich domostw, bo ten kierunek obiorą także już niedługo dusze naszych przodków… Ale to już temat na inną opowieść… i ciąg dalszy na pewno nastąpi.
Zbliżają się święta, zwane niegdyś Szczodrymi Godami, pełne magii i pradawnych zwyczajów. Bo tradycji przetrwało do naszych czasów całkiem sporo, będziemy więc nadal cyklicznie przypominać pradawne obyczaje, szukać ich korzeni w słowiańskiej mitologii i odkrywać analogie we współczesności. Warto je bowiem nie tylko kultywować, ale i rozumieć.